sobota, 23 listopada 2013

266. cesarz


Najpierw muszę trochę sprostować wczorajszą notkę. Lubię używać sarkazmu, najczęściej w taki sposób, że nikt mnie nie rozumie ("Olka, co Ty pi*rdolisz?!"). To nie tak, że nie uczę się do matury tylko siedzę i bawię się w głupie gierki. Bo tak, ja naprawdę lubię robić zadanka z matmy w piątek do 23:30 (to też sarkazm żeby nie było). Wczoraj chciałam wyrazić swoją frustrację. Bo tak, z dnia na dzień robię się coraz bardziej sfrustrowana. Jestem sfrustrowana jak co roku na tę szarą, smutną porę roku przystało ale ten rok jest szczególny, więc jestem sfrustrowana podwójnie - bo nie mam czasu się frustrować, więc to się wszystko kumuluje. Kiedyś któraś z blogerek napisała, że jesteśmy trochę superwoman - zapamiętałam to. Godzenie szkoły, jedzenia, w dodatku jeszcze pilnowania diety, codziennych treningów, warsztatów, przygotowań do debaty w związku z nimi oraz nauki do matury jest... cóż, nie wiem ile razy użyję dziś tego słowa - frustrujące. Frustruje mnie też to, że to tak obszerny materiał - historia i wos, że choć się uczę, to wciąż czuję, że to nie wystarczy. W tym wszystkim odzywa się ten mój cholerny perfekcjonizm albo syndrom jedynaczki - być najlepszą we wszystkim, mieć najlepszy umysł i najlepsze ciało. Zdaję sobie sprawę, że to czasem nieosiągalne, ale na swoją ambicję i upór nic nie poradzę. I nawet jeśli, to nadal mam masę wątpliwości odnośnie studiów, a nienawidzę nieposiadania planu, takiej niepewności. Nie chcę potem wylądować w miejscu, do którego nie należę, choć oczywiście wiem, że nie mogę zaplanować przyszłości. W dodatku frustrują mnie jeszcze czynniki zewnętrzne jak chociażby fantastyczni nauczyciele, którzy wzięli sobie za cel życiowy pognębić nas w 3 klasie, tylko dlatego, że nie lubią naszego wychowawcy i tym podobne. Innymi słowy - szkoła niszczy marzenia. A ja jestem po prostu zmęczona.

No, to tyle do tego - gratuluję jak ktoś wytrwał i nie załamał rąk! Odnośnie wczorajszego stołu - wykrakałam. Tzn. częściowo. Pot leje się ze mnie strumieniami, chcę mieć tylko i wyłącznie święty spokój, pomiędzy jedną pompką a drugą dzwoni do mnie moja współlokatorka - "blabla zaraz będzie do Ciebie dzwonił właściciel, żebyś obejrzała meble blablabla tak zrozumiałam, blablabla tylko żeby ich dziś nie przynosił blablabla schowaj mojego królika". Najpierw się wkurzyłam, że ten ***** (już chyba wiecie jakie mam o nim zdanie) się nie zapowiedział, no ale w końcu nie zadzwonił. I kto tu jest dorosły?


10 komentarzy:

  1. Z tego co piszesz, to klasa maturalna wydaje się być baardzo stresująca.. A nagonka ze strony nauczycieli, ze względu na to, że nie lubią waszego wychowawcy - bez komentarza.
    I wiem, że perfekcjonizm zazwyczaj nie ułatwia sprawy, bo przecież trudno być najlepszym we wszystkim.. Mam jednak nadzieję, że jakoś wytrzymasz ten frustrujący czas.. ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie jestem sfrustrowana - prosta sprawa, za kilka dni mam urodziny, więc listopad jest dla mnie miłym miesiącem. :)
    Masz rację, pisząc o tym syndromie "superwoman". Także jestem jedynaczką, a ten perfekcjonizm to część mnie. Okiełznałam go na tyle, żeby móc ze sobą wytrzymać, jednak jest on moją cechą - nie uważam, że złą, jeśli tylko umie się właśnie nad nią panować. Najlepszy umysł, najlepsze ciało - tak, znane. Na szczęście mój umysł przyswoił pewną niewymierność i pozwolił mi być z siebie zadowoloną. Nie mam żadnych powodów, by narzekać na wygląd - na który musiałam zapracować, a jeśli chodzi o umysł - wciąż się kształcę. Będę zapewne całe życie. Szkoła? Szkoła to inny świat. Świat, do którego podchodzę z dużym dystansem.

    I jak tu, moja droga, nagle przejść do śniadania... :) No nic! Napiszę, że to mój ulubiony omlet.

    A przy okazji, jak wspomniałaś o Harrym Potterze w komentarzu u mnie, to powiem Ci, że zawsze bardzo chciałam spróbować tego ciasta z melasą albo pasztecików dyniowych. A na pewno kremowego piwa :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobnie jak whiness, i podobnie jak Ty - jestem jedynaczką. Bycie perfekcyjną córką nie jest mi obce, a dążenia ku byciu the best wciąż we mnie tkwi, ale nie zgodzę się z superwoman. Superwoman to wg mnie kobieta, która pracuje, wychowuje dziecko, spełnia się zawodowo, spełnia swoje pasje, pomaga innym, jest uśmiechnięta, pełna energii... Pilnowanie diety, ćwiczeń i nauka nie zasługują moim zdaniem na takie miano. To normalne życie, nawet to pilnowanie diety wydaje mi się zbyt mało istotne, żeby w ogóle o tym wspominać.

    Wiem za to jedno, perfekcjonizm nie jest naszym przyjacielem, jeśli doprowadza do frustracji. Owszem, on mobilizuje, pomaga, motywuje, inspiruje... ale granica jest bardzo cienka, a za tą granicą zaczyna się koszmar. I wiem, że nie wierzysz w to, co pisze, bo to trzeba przeżyć samemu, żeby poczuć, zrozumieć...

    Uczysz się dla siebie.
    Tylko i wyłącznie.
    Nie przeceniaj klasy maturalnej, błagam. Nie róbmy z matury wielkiej chwili, to tylko jeden z kolejnych w życiu egzaminów. Jeśli nie bimbałaś przez wszystkie lata szkoły, to nie ma mowy, żebyś nagle w III klasie zauważyła, że 'o kurczę, ja nic o niczym nie wiem'.

    Wybór studiów to też nie jest problem nie do przejścia, zawsze można studia zmienić, dać im szansę, sprawdzić się...

    Doskonale wiem, jak się czujesz.
    Tak, właśnie. Tak. DOSKONALE.
    Bo w maturalnej klasie byłam zdenerwowana, sfrustrowana, pełna niepewności, a nienawidzę nieposiadania planu, nienawidze spontaniczności w planach na przyszłość itd. i wiesz co? Z perspektywy tych już prawie sześciu lat, z perspektywy podobnych odruchów i zachowań na studiach, widzę, jakie to było niepotrzebne, śmieszne, jakie to robienie z igły widły...

    Jeśli w którymkolwiek momencie Cię jakoś uraziłam, albo uznałaś, że moje słowa to 'wymądrzanie się', to wiedz, że nie taki był mój zamiar:*

    OdpowiedzUsuń
  4. Wręcz przeciwnie - bardzo doceniam takie słowa. Czasem brakuje mi rzetelności i opanowania, można by powiedzieć, że takie wypowiedzi "stawiają mnie na nogi". Jeżeli chodzi o superwoman - również się z Tobą zgadzam, może źle to ujęłam - napisałam "trochę" - ponieważ w naszym wieku (właściwie moim, jesteś starsza, no ale też jeszcze nie spełniasz się w tym wszystkim, co napisałaś) nie ma jeszcze tych w pełni dorosłych problemów - i nie jestem w stanie powiedzieć jaka wtedy będę, mam nadzieję, że taka jak napisałaś. Na chwilę dzisiejszą muszę to wszystko pogodzić, co czasem się zwyczajnie nie udaje i właśnie to mnie frustruje. Pilnowanie diety - chodziło mi o coś istotniejszego, coś co wiąże się z moją przeszłością i co mnie zgubiło - właśnie ta granica o której mówisz i o której uważasz, że nic nie wiem.

    Uczę się dla siebie. W moim domu nigdy nie było tak, że byłam ganiana do nauki. W tym sęk - sama stawiam sobie poprzeczkę, cały czas uparcie wierząc, że robię to dla swojej przyszłości, której właśnie nie jestem pewna.

    Jeszcze raz dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiąc o granicy miałam na myśli nie granicę w kwestii... jedzenia. Czyli przejścia od pilnowania diety, normalnego jedzenia do zaburzeń. Nie tę granicę miałam na myśli. Jeśli znasz ją, to wiesz, co jest po drugiej stronie i z całego serca Ci życze, pilnuj tej granicy i oddalaj się od niej jak tylko można najdalej.

      JA miałam na myśli granicę między perfekcjonizmem, dążeniem do bycia best ever, dążeniem do bycia doskonałą wersją samej siebie, a stanem, w którym jesteśmy ambitne, zdolne, zadbane, ładne, wysportowane, uśmiechnięte, mądre (kolejność przypadkowa), ale kiedy POZWALAMY sobie na słabość, na gorszy dzień, na nawet najbardziej beznadziejny błąd. I popełniając go czy przeżywając porażkę, nie uciekamy spojrzeniem od odbicia w lustrze, tylko mówimy sobie: 'ej, to tylko jeden z tysiąca składników, na które składa się nasze życie i nie mam prawa karcić siebie za to, nie mam prawa na kogokolwiek się złościć, że zaliczyłam potkniecie'.

      Całkiem niedawno whiness mi uświadomiła, że właśnie o to chodzi w życiu:)

      Usuń
  5. Ale mi zrobiłaś ochotę na tego omleta :)

    OdpowiedzUsuń
  6. dotrwałam (i wcale nie cierpiałam czytając ten wpis)! znam ból niezrozumianego (bo zbyt PERFEKCYJNEGO?) sarkazmu ;) ale nie o tym tutaj
    wydaje mi się, że 90% blogosfery to właśnie te osoby, które zawsze chcą być krok przed resztą, zawsze wymagają od siebie więcej niż mogą. we mnie też niewymowną frustrację (swoją drogą- też jestem permanentnie SFRUSTROWANA) budzi fakt, że pomimo, że (np) uczę się dzień i noc to CZEGOŚ zawsze mi zabraknie, gdzieś nie będę taka jak mam być (oczywiście tylko i wyłącznie wedle moich standardów). i takie podejście to jest problem, realny, prawdziwy problem. i moim zdaniem- trzeba to w sobie dusić. i tak będziemy bardzo dobre, a może trochę mniej- za przeproszeniem- wk****one :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zacznę od śniadania, ten omlet uwielbiam, a z tym musem musiał być rewelacyjny *.*
    Mimo, że mam rodzeństwo doskonale rozumiem dążenie do perfekcyjności. Zawsze muszę być lepsza, zawsze dojrzalsza, zawsze mądrzejsza. Tak jak napisałaś, jesteś "super women". Uwierz w to i głowa do góry :D
    Ciesz się meblami! ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. "Jestem sfrustrowana jak co roku na tę szarą, smutną porę roku przystało ale ten rok jest szczególny, więc jestem sfrustrowana podwójnie - bo nie mam czasu się frustrować, więc to się wszystko kumuluje. "
    XDDDDDDDD
    jakbym czytała o sobie! Perfekcyjnośc, bycie najlepszy, brak czasu, godzenie pracy, szkoły, jedzenia, ćwiczeń, pasji (zaraz - to ja mam czas na pasje??? Trzeba go zredukować). I ta stała frustracja - na brak czasu, na brak ogarnięcia. Chciałoby sie mieć cały świat pod kontrolą.


    Aha i to "blabla bla"" i sarkazm - kurde jakbym o sobie czytała xd

    OdpowiedzUsuń