Marchewkowo-kokosowe placki z kaszy manny podane z ricottą i miodem
Carrot-coconut semolina pancakes served with ricotta and honey
Wielokrotnie przechodziłam w Tigerze (ostatnio moje ulubione miejsce co do wystroju domu) koło tarki i zastanawiałam się - kurczę, kupić, czy nie? Bo po co? No na przykład po te placki. Marchewkę musiałam pokroić, tak więc już wiem co będzie moim następnym zakupem. Z kolei dziś czekam od 11 do 21 (fantastyczny przedział czasu!) na zamówienie - mini piekarniczek i suszarka na pranie (różowa - chyba staję się różową blondynką, mam również taki dywanik łazienkowy). Na szczęście mam rekolekcje, czy jak to w mojej szkole nazywają - "Szkołę radości". Mogę radośnie uczyć się cały dzień. Od jutra fakultety, już nie tak pięknie.
Chciałabym poruszyć kwestię, która zauważyłam, że ostatnio stała się tematem wielu bloggerek. A mianowicie komentarze typu "pycha", "smacznie" i inne temu podobne epitety. Ok, może w niektórych przypadkach jest to suche i puste nabijanie frekwencji. Jednak chciałabym zauważyć, że prowadzimy blogi kulinarne, a nie dysputy filozoficzno-teologiczne. Myślę, że takie komentarze nikomu nie grożą - w końcu opisują to, co na naszych blogach jest najważniejsze, a mianowicie jedzenie. To nie tak, że oczekuję setki pochwał w stosunku do mnie, doceniam, jeśli ktoś przeczyta coś, co tu wypisuję i się do tego odniesie. Można nawiązać naprawdę fajne rozmowy i poznać opinie innych w blogosferze. Jednak mnie osobiście bardziej denerwują komentarze kompletnie "wyjęte z rzeczywistości" - czyli mam wrażenie, że ktoś czasem przeczyta jedno zdanie, zupełnie wyrwane z kontekstu i się do tego odnosi, często nie zważając, czy użyłam ironii, czy nie. Dlatego nie uważam, żeby takie komentarze były złe, bo czasem (podkreślam, to nie sprawdza się przecież zawsze) są po prostu sensowniejsze. Offtop-end.
Macie pięknego pana na rozładowanie napięcia, ostatnio prawie mój crush na niego jest większy od tego na Benedicta Cumberbatcha.