W gruncie rzeczy bliżej im do scrumble niż placków... ale miał być jeden duży placek (kompletnie się rozwalił - śmieszna sprawa, chyba bardziej lubią mnie placki bezjajeczne), więc tak go uratowałam. Jeżeli chodzi o surowe kakao - powoli się do niego przekonuję (wybacz
Sanma hahaha aczkolwiek Twój komentarz mnie bardzo ubawił :*). Dzięki
Whiness zrobiłam wczoraj sobie z nich kakałko i pomimo pływających fusów (już kazałam mamie przywieść młynek, a tak czy inaczej fajnie się je rozgryzało) to było najpyszniejsze kakao jakie piłam - kompletnie inny smak. Sekretem okazało się dodać trochę więcej cukru (którego w kuchni się raczej wystrzegam), ponieważ ziarna są bardzo, bardzo gorzkie, i voila.
Chcecie kolejną historię z serii "Pyza na polskich dróżkach"? Wczoraj chciałam już (och jakże chciałam!) zabrać się za naukę wosu. Przygotowałam sobie dumnie wszystko na łóżeczku - repetytorium, zeszycik, piórniczek, cienkopisy z Hello Kitty, po czym, ups, nie mam długopisu. Wyszłam jak stałam, kupiłam jeszcze jajka i pastę do zębów. PÓŁ GODZINY chodziłam po swojej dzielni, notabene Śródmieście, centrum, serce stolycy... nope, nigdzie nie ma długopisów. W za dużym szarym dresie, bez makijażu, kolczyk w nosie, jajka w torbie (czekałam, aż mi się pobiją) po tych wszystkich wymuskanych uliczkach z wymuskanymi ludźmi (Plac Hipstera, Mokotowska, Koszykowa - kto ogarnia Warszawę wie o co mi chodzi). W końcu olśniło mnie, żeby zajść na Metro Politechnika (również koło mnie ale w drugą stronę niż chodziłam) - zniechęcona pytam w Hubizie o długopis. A Pan na to "niebieski czy czarny?". A ja na to z największą na świecie ulgą w głosie "A mogę dwa?!". I jeszcze życzył mi miłego dnia. Tak najszczerzej, najmilej - nigdy się z czymś takim nie spotkałam. Czyżby zobaczył wdzięczność w moich oczach z powodu długopisów? No, w każdym razie już chciałam oskarżać Stołeczne Miasto za to, że nie zdam przez nich matury, bo nie udostępnili mi długopisów...
Zdjęcia własne. Widok z mojego okna i archiwalne zdjęcie Paryża z rejsu po Sekwanie. Tęsknię za tym miejscem. Byłam dwa razy, a tęsknię. Tęsknię też za Rzymem, w którym byłam jako dziecko. Za Holandią, w której byłam przez chwilę. Jak to jest, że za tym tęsknię, a nie tęsknię za Nowym Jorkiem, w którym mam całą rodzinę?